sobota, 27 sierpnia 2016

Rozdział 16

    Szare niebo. Mgła. Curse Town. Mgła. Smutni ludzie. Mgła. Duchota. Mgła. Curse Town. Mgła. Curse Town tonęło we mgle. Dzwony kościelne wybiły dziesiątą rano. Godzina pogrzebu. Ludzie w czarnych strojach zmierzali do świątyni, by móc dołączyć do opłakującej królewskiej rodziny.
    Claire w swojej czarnej koronkowej sukni, która sięgała podłogi, trzymała za dłoń swoją siostrę. Alice spięła swoje brązowe włosy w wysokiego koka. Jej czarna suknia zasłaniała obojczyki i sięgała kolan.Usta miała wymalowane na czerwono. W świetle świec jej wargi wydawały się być muśnięte krwią.
    Ciało Basha leżało w mahoniowej trumnie. Co chwila ktoś podchodził do trupa, a łzy podchodzących osób skapywały na jego ostatnie ubranie - czarny garnitur pachnący nowością i płynem, dzięki któremu nie było czuć smrodu rozkładającego się ciała.
    Do kościoła weszła rudowłosa piękność. Miała na sobie obcisłą czarną muślinową suknię do połowy łydek. Delikatny makijaż, dzikie spojrzenie i buty na wysokim obcasie sprawiły, że wszyscy zebrani przestali przejmować się denatem i ceremonią, lecz Audrey Bloylock, która na widok zwróconych w swoją stronę twarzy, uśmiechnęła się zadowolona.
- Misiaczku! - Po kościele rozległo się wołanie wysokiego blondyna, którym, rzecz jasna, był Noah Happins. Bloylock odwróciła się, a Łowca podbiegł do niej i wziął ją pod rękę. Swoimi ślepiami wypatrzył dwa wolne miejsca w czwartej ławce po prawej stronie, które po chwili zajęli.
    Claire nie przyglądała się temu zajściu. Po prostu zwęziła wargi, a jej oczęta uroniły jeszcze kilka łez. Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nie mogła uwierzyć, że dała się nabrać. Nie mogła uwierzyć, że tak nagle zmienił zdanie. Nie mogła uwierzyć, że jej brat, któremu zawsze mogła się zwierzyć i zawsze mogła ufać, leżał teraz martwy.
    Nagle do zgromadzonych dołączyła postać ubrana na czarno. Twarz ponura, lecz przyzwyczajona do takich okoliczności, nie przypatrywała się ludziom. Wiedziała, co zastanie - zapłakani, zasmuceni, zmartwieni... wszyscy, którzy żałowali zmarłego, zebrali się w świątyni, by go pożegnać. Klecha zajął swoje miejsce. Mruknął coś do siebie, następnie rozpoczął mszę, a gdy zaczął przemowę, brzmiała ona następująco:
- Był niezwykłym człowiekiem. Kochającym bratem - jego spojrzenie ugrzęzło pomiędzy siostrami Ramsay. - Był doskonałym przyjacielem. Był człowiekiem, którego wszyscy kochali. Przecież to właśnie się dzieje - wyrwało mu się nagle - jesteście tutaj. Udowadniacie, że coś dla was znaczył. - Wziął wdech ustami. - Nie zapomnicie go. Nigdy. Bo nie będziecie w stanie go zapomnieć. Był drogą. Był oparciem. Był wszystkim, czego potrzebowaliście. Ktokolwiek go zatruł - Audrey spuściła głowę, udając załamanie - pożałuje tego. Bóg go ukarze - wrzasnął donośnie. - On nie zasłużył na śmierć. Był za dobrym człowiekiem, żeby... - i wtedy spojrzał na królową, której twarz wydawała się być przezroczysta od słów mówiącego. - Może pani... - zagryzł wargę, a po chwili jego miejsce zajęła Claire Ramsay.
- Był moim bratem - wzruszyła ramionami, jak gdyby nic się nie stało. - To może zabrzmieć banalnie, ale - urwała. Noah uporczywie wpatrywał się w nią. Poczuła, że staje się bezsilna. Jednak to uczucie sprawiało, że królowa z małego bezbronnego kotka robiła się niebezpieczną pumą, która była w stanie zaatakować każdego - kochałam go. Przychodząc do niego - powiedziała głośniej i odważniej - zawsze mogłam mu się zwierzyć. - Rozejrzała się po zgromadzonych. Teraz zauważyła, że nikt prócz Łowcy nie spoglądał na nią. To dodało jej jeszcze większej pewności siebie. Dumnie uniosła głowę. - Pomagał mi we wszystkim. Czułam się bezpiecznie... nawet kiedy mój niedoszły narzeczony - i ponownie urwała. Przecież to Happins chciał ją ochronić przed Thomasem, nie Sebastian - chciał mnie zranić, miałam w nim oparcie. To zawsze on sprawiał, że byłam odważna. Bez niego... byłabym - cichutki płacz rozległ się po pomieszczeniu. Płacz ten zdawał się być tak inny od wszelkich płaczów, które Claire usłyszała w swoim życiu, że zwrócił jej uwagę. Był to szloch Audrey. Królowa zeszła z mównicy. Przemierzyła kościół i podeszła do rudowłosej. Po chwili kobiety wpadły sobie w ramiona. Cała złość Ramsay, że rudowłosa zabrała jej ukochanego nagle odeszła. W takich momentach - złość zawsze odchodzi.
***
   Po pogrzebie Claire postanowiła samotnie przechadzać się po dziedzińcu. Mrugała, przypominając sobie wszystko, co tu zaszło. Przypominała sobie siebie, która w wieku ośmiu lat beztrosko biegała, licząc, że guwernantki nie złapią jej i nie przymuszą do nauczania. Pamiętała swoje pierwsze sekretne pocałunki z Thomasem Lowlandsem. Pamiętała swoje opłakiwanie ojca. Pamiętała wszystko. Zresztą... retrospekcje - tylko tyle na co mogła się teraz zdobyć. Nie była w stanie już płakać.
Wtedy, zupełnie niespodziewanie, podszedł do niej przygarbiony starszy mężczyzna z siwym tupecikiem.
- Pani - ona uśmiechnęła się, ale jej oczy ciągle lśniły smutkiem. - Znalazłem coś.
- Co?
- W mojej księdze - nadworny medyk machał dłońmi - znalazłem opis trucizny, której użyto. - Odkaszlnął, a potem wyjaśnił - stara magiczna receptura.
Królowa wzruszyła ramionami. Starzec jednak chwycił ją za przedramię, co sprawiło, że poczuła jak niesamowite zimno wdziera się pod jej skórę. Zabrała rękę.
- Zaraz pod opisem znalazłem napis po łacinie - postanowił przez chwilę pomilczeć. - Wojna. W przyszły czwartek. Dokładnie o północy... wampiry szykują wojnę. Kazali się przygotować.
Claire poczuła jak serce jej przyspiesza.
- Znalazłem coś jeszcze - mruknął, a potem z kieszeni wyciągnął skrawek papieru.
Mała. Walka nie ma sensu. Lepiej ściągnij koronę. Albo nie... stworzenia nocy pokażą Ci, jak się wygrywa.
Karteczka spadła na ziemię.
- Pozwoliłem sobie przeczytać. Pani... czy to znaczy, że...
- Nie! To nic nie znaczy - rzuciła, i odeszła szybkim krokiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentowanie nie boli ;)